Jod – chyba najważniejszy pierwiastek dla ludzkiego organizmu
W książce Pana Jerzego
Zięby pt. „Ukryte terapie” znajduje się dedykowany rozdział opisujący działanie
jodu na ludzki organizm. Mam wrażenie, że na temat jodu robi się coraz głośniej
w środkach niegłównego przekazu – w internecie są fora na temat jodu oraz artykuły
opisujące lata badań i przypadków wyleczenia licznych dolegliwości właśnie za
pomocą jodu w postaci płynu Lugola. Zachęcam do odwiedzenia strony Iodin Project
oraz vibronica.eu, gdzie można zakupić książkę poświęconą właśnie temu
pierwiastkowi, a także poczytać artykuły opisujące efekty przyjmowania jodu i
soli na samym autorze strony.
Jod ma ogromne znaczenie
na ludzki organizm. Z przeprowadzonych badań wynika, że część nowotworów
(przede wszystkim piersi, kobiecych narządów rodnych, prostaty) ma przyczynę
właśnie w niedoborze jodu lub jemu pośrednich (np. nagromadzonych metali ciężkich,
które nie mogą zostać usunięte z organizmu wskutek niedoboru jodu). Należy mieć
na uwadze, że kiedyś (początek XX wieku) masowo skutecznie leczono schorzenia
takie jak miażdżyca, dna moczanowa, hemofilia, choroby tarczycy, ostre stany
zapalne, astmę, krup, toczeń, zapalenie oskrzeli, odmrożenia, paraliż i wiele
innych. No ale z wiadomych powodów płyn Lugola został wyparty z aptek przez
środki farmakologiczne o wiele droższe, opatentowane przez koncerny
farmaceutyczne, ale niestety mało skuteczne. Ale to nie jest ważne, bo przecież
istotny jest zysk, a nie tam czyjeś jakieś zdrowie.
Chyba każdy słyszał mity
mówiące o tym, że od nadmiaru jodu powstaje nadczynność tarczycy, że od płynu
Lugola mogą powstać wole i że jest to bardzo niebezpieczny pierwiastek, który
można przyjmować tylko pod postacią soli jodowanej. Tego typu bzdury do tej
pory są głoszone przez lekarzy (nie twierdzę, że przez wszystkich), w mediach,
także w internecie sporo napisane jest niedobrego na temat jodu. Niemniej
jednak swój rozum trzeba mieć i wiedzieć, co naprawdę szkodzi, a co nie. Ci co
się nie interesują samoleczeniem i nie zgłębiają literatury idącej w poprzek
głównego nurtu, lecz tylko ślepo wierzą lekarzom i reklamom, powtarzają jak
mantrę, że jod jest szkodliwy, a fluor zapobiega próchnicy, a chlor jest
niezbędny w wodzie pitnej, żeby się nie zatruć. Szkoda, że nie wiedzą, że brom
jest dodawany do pieczywa i jest to niestety trucizna. No cóż, ja jeszcze do
niedawna też o tym nie miałam zielonego pojęcia (bo skąd miałam mieć), ale
kilkanaście tygodni zgłębiania tematu dało mi pogląd na sytuację i otworzyło mi
oczy, którymi teraz patrzę bardzo krytycznie na poczynania medycyny akademickiej.
Ostatnie tygodnie
poświęciłam zgłębianiu literatury dotyczącej wpływu jodu na człowieka. Dowiedziałam
się, że mam niedobór jodu, który u mnie objawia się zimnymi dłońmi i stopami,
bardzo niskim ciśnieniem krwi, nadwrażliwością na zimo (stale mi zimno, nawet w
lecie), suchą skórą dłoni i piszczeli, przebarwieniami na skórze, zaburzeniami
koncentracji i pamięci. Jeszcze do niedawna myślałam, że jest to normalne i
spowodowane innymi czynnikami (np. sucha skóra, bo jest zima, albo niskie
ciśnienie krwi, bo takie mam geny). A sądziłam tak, bo wyczytałam takie bujdy gdzieś
w pismach kobiecych i w internecie napotkałam tego typu tłumaczenia. Teraz już
wiem skąd to się bierze i najważniejsze, że wiem co z tym zrobić.
Przez chwilę
zastanawiałam się nad zbadaniem poziomu jodu w organizmie (niestety w analizie
włosów, którą przeprowadziłam ten pierwiastek był nieoznaczony), które wykonuje
się z moczu i kosztuje ok. 250 zł. Cena mnie trochę otrzeźwiła, a informacje
zawarte w książkach o jodzie, które przeczytałam, pozwoliły mi wywnioskować, że
już mam niedobór jodu i wcale nie muszę się badać, bo i tak wiem jaki będzie
wynik. Natomiast postanowiłam zbadać sobie wskaźniki stanu tarczycy, bo skoro
mam objawy niedoboru jodu, to powstało u mnie w głowie pytanie, czy moja
tarczyca działa prawidłowo. Na tę okazję udałam się do endokrynologa w Lux Med,
w której to przychodni jeszcze niedawno zrobiłam awanturę, bo nie chcieli mi
dać skierowania na ogólne badania profilaktyczne. Powiedziałam lekarzowi, że
mam podejrzenia niedoczynności tarczycy i wypunktowałam ww. objawy. Ten mnie
spytał, czy mam zgagę, ja mu na to, że nie i ugryzłam się w język, żeby nie
pouczyć go, że zgaga nie ma nic do schorzeń tarczycy. Na to ten mi
odpowiedział, że za dużo czytam i wypisał mi skierowanie na TSH i T4, już nie
mówiąc o progesteronie, który ma się do stanu tarczycy zasadniczo nijak. Nie
chciał dać skierowania na sprawdzenia pozostałych wskaźników tarczycy, ale
pomyślałam, że dobre i to, co mam. Z badania krwi wynikło, że TSH i T4 oraz ten
progesteron mam w normie. No ale co z tego, jak wiem, że mam niedobór jodu, a
niestety już nikt nie wie do czego ten niedobór doprowadzi w przyszłości
(nowotwór, schorzenia tarczycy?). Dlatego też podjęłam działania zmierzające do
zdobycia płynu Lugola. I zaczęła się droga przez mękę.
Po pierwsze trzeba było
znaleźć lekarza, który wystawi receptę na płyn Lugola 5% na wodzie
demineralizowanej. W niektórych aptekach sprzedają coś nieudolnie udającego
płyn Lugola. Jest to gotowy specyfik, który nazywa się „wodny roztwór jodu” i
jest oszukanym płynem Lugola, bo o stężeniu 1% i z dodatkiem glicerolu, co
oczywiście dyskwalifikuje go do użytku doustnego. Jest to tanie jak barszcz, bo
kosztuje ok. 5 zł, no ale do niczego się nie nadaje. Wracając do recepty, to
poprosiłam znajomego lekarza (dentystę) o wystawienie tej recepty. Nie wiedział
dokładnie co napisać, bo nigdy takiego specyfiku nikomu nie przepisywał. Wspólnymi
siłami ustaliliśmy co tam powinno być. Następnie udałam się z tą receptą do
apteki. Sądziłam, że na jednej zakończę swoją podróż z płynem Lugola, ale
myliłam się. W sumie byłam w siedmiu aptekach, a w każdej było coś nie tak: w
jednej nie mieli jodu, w drugiej mieli, ale przeterminowany, w trzeciej
powiedzieli, że mają tylko ten wodny roztwór i sami nic nie sporządzą. Zasadniczo
widziałam strach w oczach farmaceutów, który po prostu chyba się boją
sporządzić płyn Lugola, bo jeszcze ich porazi, czy co. W końcu trafiłam do
apteki, w której powiedzieli, że zrobią, ale za dwa dni i będzie to kosztować
ok. 70 zł (sic!). Farmaceutka pytała mnie ze trzy razy, czy mam od lekarza
wskazania do stosowania płynu Lugola, bo „to jest bardzo silna substancja i
trzeba wiedzieć jak stosować, żeby nie zrobić sobie krzywdy…”. Zastanawiałam
się, czy może lepiej jak sama sobie zrobię ten płyn, ale jednak uznałam, że
pierwszą buteleczkę płynu kupię gotową, żeby w ogóle zobaczyć z bliska i na
własne oczy (że tak się wyrażę) jak to wygląda. Po wybuchu w Czarnobylu mama
podała mi płyn Lugola, ale ja nic z tego nie pamiętam, bo miałam wtedy 5 lat. A
teraz mam 34 i żyję, mam dwie ręce i nogi, więc jak widać płyn Lugola nie jest
taki zły jak go malują.
Wpłaciłam zaliczkę i
czekam.
Rozmawiałem ze znajomym farmaceutą, który był zaskoczony jak powiedziałem jemu, że płyn Lugola na bazie glicerolu nie może być stosowany doustnie. Jeżeli może Pani odnieść się do tego tematu, byłbym wdzięczny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Krzysztof
Witam serdecznie, pseudo płyn Lugola 1% lub 2% sprzedawany w aptekach sporządzany jest na bazie glicerolu, a ten ma właściwości lekko przeczyszczające. Z uwagi na małe stężenie jodu w ww. roztworze należałoby przyjmować po kilkanaście, kilkadziesiąt kropli dziennie. Trzeba mieć na uwadze, że metoda nasycania organizmu jodem zazwyczaj obejmuje suplementację we wszystkie dni powszednie tygodnia. Osobiście wolałabym uniknąć efektu przeczyszczającego :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za wyjaśnienie sprawy glicerolu. Jeżeli nie jest tajemnicą to prosiłbym o skład tego preparatu, który ustaliła Pani wspólnie ze stomatologiem. mam znajomego farmaceutę i nie widzi on problemu z przygotowaniem takiego roztworu.
UsuńSkładu płynu Lugola nie ustalałam ze stomatologiem, bo nie był zorientowany w temacie :) Skład 5% płynu Lugola jest następujący (składniki wagowo): 5% jodu, 10% jodku potasu, 85% wody destylowanej/demineralizowanej.
Usuń